Tajwan & Filipiny

20.02, Poniedziałek

Dziś rano wyruszyliśmy z hotelu by zjeść w biegu śniadanie i możliwe szybko dostać się do wioski Wu Lai na południe od Tajpej z myślą o górskim trekkingu. Pomimo pozornie uciążliwej podróży autobusami z przesiadką, transport publiczny na Tajwanie okazał się tani, skuteczny i niezawodny, mieliśmy nawet miejsce siedzące. Jeśli nie posiada się biletowej karty magnetycznej to opłaty ze przejazd można dokonać u kierowcy bilonem. Za ponad półtoragodzinny przejazd dwoma busami zaplaciliśmy łącznie jedynie około 9zł od osoby! Po drodze zobaczyliśmy starszą część Tajpej. Potem pokonując liczne serpentyny dotarliśmy do przepięknie położonej w kanionie wioski Wu Lai oraz wkrótce też do hotelu gdzie zostawiliśmy bagaże i wyruszyliśmy na trekking. 


Już na samym początku trasy musieliśmy zmodyfikować plany, bo okazało się, że wybrany przez nas szlak na najwyższe wzniesienie w okolicy (Mt. Badaoer) jest raczej nieczęsto uczęszczany i był… kompletnie zarośnięty! Ponadto oznakowanie było delikatnie mówiąc ubogie, podobnie zresztą jak wiedza lokalsów (włącznie z punktem informacji turystycznej) na temat górskiej turystyki pieszej…

Wybraliśmy się więc szlakiem licznych wodospadów wzdluż przełomu rzeki, co okazało się strzałem w 10! Spokojny spacer z pięknymi widokami, efektowymi mostami i cudownym powietrzem. Gdzieniegdzie udało się też spotkać drzewa kwitnących wiśni!

Ciekawostki

Tajwan ma bogatą historię ludów aborygeńskich. Tak, nie pomyliliśmy się! Około 2.5% (ponad pół miliona!) Tajwańczykow stanowią plemiona autochtoniczne, zwane tajwańskimi Aborygenami –  ludy wspóldzielące przodków i dawne pochodzenie z tymi, które dotarły do Australii. Spośród różnych plemion autochtonów na Tajwanie, okolice Wu Lai zamieszkiwane są przez lud zwany Atayal. W miasteczku można kupić aborygeńskie pamiątki i spróbować ich lokalnej kuchni. Mieliśmy nawet okazję przywitać się z miejscową staruszką, być może właśnie przedstawicielką Atayalów (wygladała nieco inaczej niż Tajwańczycy których widujemy powszechnie), która przerwała dość osobliwie konsumowany w kuckach przy szosie posiłek aby nas pozdrowić 🙂


Kulinaria 

Spróbowaliśmy może nie najsmaczniejszego, ale ciekawie przyrządzanego dania lokalnych ludów – ryżu gotowanego na parze w bambusie. Zapoznaliśmy się też z lokalną przyprawą Aborygenów maqaw, zwany popularnie mountain pepper (łac.Litsea cubeba) W smaku do złudzenia przypominający trawę cytrynową! 
Z lokalnego streetfoodu prym wiodły wieprzowe kiełbaski z grilla z lekko słodką posypką – tłuste i niezbyt ciekawe, do tego spróbowaliśmy dużą ‘frytkę’ – starte ziemniaki z głębokiego tłuszczu – produkt zgodny z opisem czyli tłusty i chrupiący 🙂 


Rozczarowaniem okazał się hotel z hot springs, czyli lokalnym jacuzzi z wodą termalną. Niby na wyłączność, ale mające już swoje lata korytko z płytek, bez widoku i lekko zużyte nie zachęcało do spędzania tam czasu. Za to widok z okna był piękny!


Kolejny dzień ze złamaną barierą 25 tysięcy kroków!

Leave a Reply

Your email address will not be published.