5 dni w Katmandu

Katmandu przywitało nas przyjemnie ciepłym powietrzem, którego byliśmy bardzo spragnieni po wielu dniach wyziębienia. Temperatura w dzień wahająca się między 25 a 30 stopni Celsjusza była dla nas idealna. Zdecydowaliśmy, że z lotniska do hotelu przejdziemy się pieszo. Mieliśmy do przejścia ok. 5 km i w perspektywie zwiedzenie części miasta. Szło się cudownie, bo co z tego, że z plecakami jak po płaskim i równym terenie!

Po kilku minutach poczuliśmy już ten typowy azjatycki klimacik 😀. Dużo ludzi, skuterów, rowerowych sprzedawców, chodzących samopas zwierząt, hałasu klaksonów, kolorów! I zapach! Jedyna w swoim rodzaju mieszanka woni wszędzie rozpalanych kadzidełek, przypraw wydostających się z domowych kuchni i drobnych knajpek mieszające się z bardziej lub mniej intensywnym smrodkiem z nierzadko spotykanych stert śmieci…

Niespełna dwie godziny później dotarliśmy do hotelu, gdzie oczekując na pokój zostawiliśmy plecaki i wyruszyliśmy dalej w miasto. Głównym celem był zakup kostiumu kąpielowego, aby móc skorzystać z basenowych atrakcji w hotelu. Jak się okazało nie jest to produkt oczywisty… W końcu, po wielu próbach udało się skompletować bieliznę przypominającą kostium kąpielowy 😉. Po przyjściu do hotelu czekała nas prawdziwa rozkosz… CIEPŁY PRYSZNIC!!! Było cudownie. Potem zapoznaliśmy się z turystyczną częścią Katmandu – Thamelem. Przepełniony straganami z pamiątkami i odzieżą turystyczną Thamel oferuje też bogatą ofertę gastronomiczną. Udało nam się trochę wychillować spędzając miłe chwile w lokalnych knajpkach i kawiarniach, które były na naprawdę wysokim, zachodnim poziomie.

Lunch w resturacji Black Olives na Thamelu

Następne trzy dni minęły nam pod znakiem zwiedzania Katmandu i okolic, bazarów, świątyń i placów Durbar (królewskich). Ponieważ kultura buddyjska i hinduistyczna jest dla nas – europejczyków dość odległa, w pełni świadome zwiedzanie i zapamiętywanie wszystkich egzotycznie brzmiących nazw niezliczonych i chaotycznie rozmieszczonych kapliczek, ołtarzyków i wszelkich innych miejsc kultu religijnego, pomimo naszych szczerych chęci, było niezwykle trudne. W pierwszej kolejności odwiedziliśmy pięknie położoną na wzgórzu i oddaloną zaledwie 40 minut od hotelu Świątynię Małp (wdzięcznie brzmiąca lokalna nazwa – Swayambhu Mahachaitya). Swoją potoczną nazwę zawdzięcza licznym małpkom zamieszkującym ten teren. Do okazałej głównej stupy prowadziło 365 schodów, po pokonaniu których mogliśmy podziwiać nie tylko architekturę sakralną, ale też piękną panoramę całego miasta. Lekkim rozczarowaniem natomiast była mnogość straganów na terenie kompleksu… Popołudniu odwiedziliśmy jeszcze odgrodzony wysokim murem neoklasycystyczny park Garden of Dreams (wstęp płatny 400NPR/os), który był ciekawą odmianą wizualną od reszty Katmandu, jednak nie zachwycił nas ani swoim rozmachem ani rozmiarem – cały teren przeszliśmy w jakieś 10 minut…

Następnego dnia zwiedzaliśmy plac Durbar w Katmandu – główny plac miejski i jeden z trzech placów Durbar w Dolinie Kathmandu wpisanych na listę światowego dziedzictwa UNESCO (pozostałe dwa mieszczą się w przyległych do stolicy miastach Patan i Bhaktapur). Niestety trzęsienie ziemi mające miejsce na tych terenach w 2015 roku spowodowało spore zniszczenia, a prace rekonstrukcyjne idą bardzo powoli. W zgliszczach świątyń żyją tysiące gołębi i wiele osób bezdomnych. Dookoła rozrzucone są śmieci i roztacza się nieprzyjemny zapach. Choć architektonicznie i kulturowo niezwykle ciekawa, była to jednak dosyć przygnebiająca wizyta. Wstęp na teren placu kosztuje 1000NPR/os, niestety do niemal żadnego z budynków nie można wejść – nam nieco się poszczęściło, gdyż z uwagi na odbywające się lokalne wybory wejście na plac tego dnia było darmowe.

Na zakończenie historii ze świątyniami postanowiliśmy przejść się do pobliskiego miasta Patan (zwany też Lalitpurem), który również może się pochwalić placem Durbar z licznymi świątyniami i muzeum. To był strzał w dziesiątkę! Świątynie w Lalitpurze okazały się być dużo lepiej zachowane, ich otoczenie było bardziej uporządkowane, a prace renowacyjne bardziej zaawansowane. Egzotycznie wyglądająca architektura newarska zrobiła na nas naprawdę duże wrażenie! W cenie biletu na plac (podobnie jak w Katmandu 1000NPR/os) było również wejście do muzeum miejskiego.

Katmandu jest miastem specyficznym, niełatwym do rozkochania w sobie. Nie przywodzi na myśl naszego wyobrażenia o stolicy, brak tu reprezentacyjnych arterii czy bulwarów, a potencjał dawnej świetności architektury sakralno-królewskiej strasznie ucierpiał po trzęsieniach ziemi. Niemalże jedyne restauracje, które nie odpychały swoim wyglądem znajdowały się na Thamelu i skrojone były typowo pod turystów. W większości centrów handlowych dominowały pustostany a sklepy przypominały dworcowe boksy, ulice są głośne i zaśmiecone, a higiena na ulicznych stoiskach mięsnych zachęcają do diety wege… Jest jednak miastem bardzo bezpiecznym, miejscowi są przyjaźnie nastawieni do turystów, a charakterystyczne buddyjskie stupy (świątynie) i liczne hinduistyczne kapliczki w połączeniu ze wszechobecnymi flagami modlitewnymi tworzą niepowtarzalny klimat.

Nepal jest krajem szalenie zróżnicowanym etnicznie – choć zamieszkuje go 28 milionów ludzi wyodrębnia się aż 125 grup etnicznych, mówiących w 123 językach! Mimo odwiedzenia zaledwie himalajskiej prowincji Khumbu oraz Katmandu, często nachodziła nas refleksja jak to możliwe, że ludność zamieszkująca wysokie góry i ta mieszkająca w niższych partiach jest tak różna! Himalajscy Szerpowie żyjący w surowych warunkach w zgodzie z naturą i minimalizując konsumpcję do granic, byli bardzo skromną, ale w miarę swoich możliwości niezwykle schludną i dbającą o czystość i estetykę społecznością. Z drugiej strony głośna i gwarna atmosfera życia, wszechobecny chaos, zupełny brak koszy na śmieci i mnóstwo porozrzucanych odpadów oraz dyskusyjna dbałość o higienę mieszkańców stolicy… Dwa zupełnie różne, choć podobnie biedne i trudne do życia na co dzień światy!

Leave a Reply

Your email address will not be published.