180 kilometrowy fragment polskiego wybrzeża Bałtyku za nami! – Relacja z pieszej wędrówki plażą z Ustki do Helu.

Pomysł na takie wyzwanie zrodził się zupełnie spontanicznie, podczas naszej tegorocznej wizyty w Świnoujściu. Rozkoszując się widokiem morza, rzuciłem w eter luźne przemyślenie – “Wspaniałe są te niekończące się plaże w Polsce. Ciekawe jak to byłoby przejść całe wybrzeże… jest w ogóle jakiś nadbałtycki plażowy szlak…?”
– “Na pewno ktoś już to robił, musimy sprawdzić! A może my kiedyś przejdziemy?!” – podchwyciła Paulina.
Kilka dni po powrocie do domu dostałem od Pauliny link do jakiegoś bloga z lakonicznym, ale jednak, opisem podobnej wędrówki. Od razi wiedziałem, że to jest konkretna propozycja na tegoroczny urlop i już się nie wymigam… 🙂 Chwilę później razem znaleźliśmy wpis na blogu oraz vlog Hani z https://plecakiwalizka.com/ i mając świadomość, że nie mamy czasu ani ochoty porywać się od razu całe wybrzeże zaczęliśmy się zastanawiać nad wykonalnym w 10-12 dni planem, mając kilka tygodni do rozpoczęcia sierpniowego urlopu. Ponieważ chcieliśmy w obie strony dotrzeć z Łodzi pociągiem, uznaliśmy, że optymalnym wariantem na początek jest trasa z Ustki do Helu, na oko jakieś 160 kilometrów plażą. Z uwagi na szczyt sezonu, świadomi tłoku w nadmorskich kurortach postanowiliśmy kupić namiot i karimaty i nie oglądać się na dostępność miejsc noclegowych w pensjonatach. Cała logistyka i pakowanie, pomimo zerowego doświadczenia w biwakowaniu poszła całkiem sprawnie i 1 sierpnia, objuczeni całym ekwipunkiem i z bardzo luźnym planem na kolejne dni zameldowaliśmy się na Usteckiej plaży 🙂

Dzień 1. Ustka – Rowy
Na naszą wędrówkę wyruszyliśmy z Ustki 1 sierpnia. Aby przyzwyczaić nogi do marszu i ramiona do plecaków na metę pierwszego dnia zaplanowaliśmy oddalone o 18 kilometrów Rowy. Był to nieco ponury dzień z intensywnymi przelotnymi opadami od samego rana, które staraliśmy się przeczekać. Szczęśliwie, na trasie udało się nie zmoknąć, z każdą godziną niebo się rozjaśniało, a temperatura powietrza oscylująca wokół 20 stopni okazała się idealna do spaceru. Po drodze mijaliśmy malownicze klify w okolicach Orzechowa, a plaża miejscami bywała bardzo wąska. Z dwiema kilkunastominutowymi przerwami do Rowów dotarliśmy po nieco ponad 5 godzinach, a do zakwaterowania wybraliśmy pole kempingowe Słowińska Perła przy samej plaży, na którym bez problemu rozbiliśmy po raz pierwszy nasz nowo zakupiony namiot. Posileni bardzo smaczną i uczciwie wycenioną (nie zrujnowaliśmy portfela “paragonem grozy”) rybką w Smażalni Juliusz (nr 1 w Rowach wg Tripadvisor) pospacerowaliśmy jeszcze trochę po miejscowości i zwieńczyliśmy dzień podziwianiem przepięknego zachodu słońca. Pierwszy nocleg w namiocie nie należał do najspokojniejszych – przez większość nocy doświadczaliśmy solidnej ulewy oraz silnego wiatru i byliśmy pełni, jak się okazało niesłusznych, obaw o kondycję namiotu – ten spisał się doskonale i nawet kropla nie przedostała się do sypialni.

Wymarsz z Ustki
Wymarsz z Ustki
18.6 km

Dzień 2. Rowy – Smołdziński Las
Po zjedzeniu owsianki instant i wypiciu kawy z dripa zapakowaliśmy cały sprzęt, uzupełniliśmy nieco zapasy i wyruszyliśmy na drugi odcinek wędrówki. Tym razem wybór docelowego miejsca był mocno ograniczony – w zasadzie jedyną lokalizacją leżącą w naszym zasięgu i w miarę niedaleko oddaloną od wybrzeża było Czołpino/Smołdziński Las, potem już tylko Łeba za kolejnych 27km… Tego dnia wiatr był znacznie silniejszy, choć na szczęście wiejący z zachodu przyjemnie nas popychając przy potężnym akompaniamencie głośno rozbijających się o brzeg fal. Nie żebyśmy narzekali na zbyt obfite towarzystwo dzień wcześniej, ale na tym fragmencie spotykaliśmy już naprawdę bardzo nielicznych plażowiczów, a najbardziej dziki odcinek plaży był dopiero przed nami! Krajobraz diametralnie się zmieniał – schodzące stromo klify ustąpiły miejsca niskim wydmom pokrytym charakterystycznymi kępami traw, które to z kolei znów od okolic Smołdzina stawały się gęsto zalesione. Zaskakujące tempo zmian w rzeźnie wybrzeża i tak było jednak niczym wobec dynamiki malowniczego pejzażu nad naszymi głowami – świecące słońce, błękit nieba i pędzące z przybierającym na sile wiatrem cumulusy w przeróżnych stadiach rozwoju – od lekkich postrzępionych obłoków przez chmurki bardziej gęste i wypiętrzone z wyraźniej zarysowaną zacienioną podstawą po złowieszczo nadciągające, głęboko granatowe chmury zwiastujące obfity deszcz. Z ciekawostek zoologicznych, po drodze mijaliśmy oznaczone miejsca lęgowe zagrożonych wyginięciem ptaków – Sieweczki obrożnej, a także spotkaliśmy wylegującego się na piasku padalca.
Do pięknej, szerokiej plaży w Czołpinie dotarliśmy w towarzystwie rozpoczynającego się deszczu ale silniejszy opad udało nam się przeczekać w barze Czerwona Szopa, z którego wyruszyliśmy w głąb lądu w poszukiwaniu noclegu. Urocze, kameralne i, jak się okazało, najtańsze na całym wyjeździe, pole namiotowe Rybaczówka znaleźliśmy w Smołdzińskim Lesie – polecamy! Podobnie rekomendacji możemy udzielić świetnej knajpie Bistro Przed Wydmą z bardzo dobrą, domową kuchnią.

Bar Czerwona Szopa, Czołpino
Plaża w Czołpinie
Pole namiotowe Rybaczówka, Smołdziński Las
16.6 km

Dzień 3. Smołdziński Las – Łeba
Ten dzień rozpoczął się dla nas wyjątkowo wcześnie. Przed nami był długi, 27 kilometrowy odcinek do Łeby wzdłuż Słowińskiego Parku Narodowego, pozbawiony na całej swej długości jakiejkolwiek infrastruktury. Sprawdziwszy prognozę pogody i mając przed sobą widmo ulewnych deszczy już od godziny 11 postanowiliśmy wyjść jak najwcześniej. Pobudka o 4:00, kawa, owsianka, szybkie spakowanie się i wymarsz o 4:50. Po około godzinie marszu przez las i odwiedzeniu latarni morskiej w Czołpinie udało nam się zameldować z powrotem na plaży przed godziną szóstą, która przywitała nas totalną pustką , ciszą spokojnego morza i widokiem obłoków rozświetlane pomarańczową łuną niedawno wzeszłego słońca. Pierwszy, oraz jak się okazało jedyny postój na uzupełnienie sił i kalorii zrobiliśmy około 7:30, jeszcze w pięknej słonecznej scenerii na potężnie szerokiej plaży o pustynno-trawiastym charakterze. Piętrzące się za naszymi plecami czarne chmury dogoniły nas po nieco ponad kolejnej godzinie marszu i raz mniejszy, raz większy deszcz towarzyszył nam już niemalże nieustannie aż do zejścia z plaży od Wydmy Łąckiej – najwyższego wzniesienia Słowińskiego PN. Na całym tym odcinku spotkaliśmy 1 (słownie: jedną) osobę, i co ciekawe był to mężczyzna prowadzący rower 🙂 Na ostatnich kilometrach przed Łebą pięknie się wypogodziło i słońce towarzyszyło nam niemalże do samego kempingu…. Niemalże, gdyż dosłownie 200 metrów od jego bramy, na zejściu z plaży niespodziewanie nadeszła potężna ulewa! Staliśmy ponad pół godziny po kostki w wodzie, pod parasolem, starając się chronić nasze plecaki. Zziębnięci i przemoknięci zaczęliśmy poszukiwania względnie suchego poletka na rozbicie namiotu, szczęśliwie leśny i mocno pagórkowaty charakter kempingu Przy Wydmie (świeżo odnowiony, nowe i czyste sanitariaty, naprawdę ciepła woda pod prysznicem (!) i położenie przy samej plaży – polecamy!) pozwolił nam na znalezienie pozbawionego kałuż poletka na jednej z pokrytych miękkim mchem górek. Z uwagi na wczesny wymarsz w Łebie byliśmy około 12:30, a w pełni “zakwaterowani” jeszcze przed 14, dlatego mieliśmy jeszcze dużo czasu na rozgrzewającą zupę w pobliskiej knajpie, spokojny spacer po kurorcie, zakupy i przygotowanie kolacji na jednorazowym grillu 🙂

Wczesne śniadanie, 4:30 🙂
5:50, Czołpino
Chmury nadciągają…
Z Wydmą Łącką
26 km

Dzień 4. Łeba – Lubiatowo
Kolejny dzień, tym razem pogodny i słoneczny, zaczęliśmy nieco później, dobrze się wysypiając i nieśpiesznie wyruszając w kierunku Lubiatowa. Przemaszerowaliśmy przez centrum Łeby na jej drugą stronę i przedarliśmy się przez liczne zasieki z parawanów. Przez resztę pięknego i zupełnie bezchmurnego dnia mijaliśmy kolejne zejścia na plażę z różnych, oddalonych o kilka kilometrów w głąb lądu miejscowości. To ten fragment wybrzeża, który jest uroczo pozbawiony jakichkolwiek kurortów w bezpośrednim sąsiedztwie plaży. Łatwo było odczuć przyjemnie nam znajomy, turystyczny i aktywny klimat wśród wypoczywających w ciszy plażowiczów, z których większość ze swoich miejsc noclegów nad morze docierała rowerami lub przynajmniej godzinnym marszem. Tuż przed zachodem słońca, po 23 kilometrach dotarliśmy na duże, leśne pole kempingowe Topaz na wysokości Lubiatowa. Tu również atmosfera była bardzo przyjazna i turystyczna, a wisienką na torcie była instytucja Pana Stopera – zatrudnionego człowieka, uzbrojonego w 4 ręczne stopery służące do odmierzania czasu korzystania w każdej z kabin prysznicowych. Płatne 1zł/min natryski z naszej perspektywy nie były jednak zupełnie pozbawione sensu – tego typu “zachęta” do sprawnej kąpieli gwarantowała dostępność ciepłej wody w bojlerze do samego zamknięcia pryszniców o godzinie 21.

Plaża w Łebie
23 km

Dzień 5. Lubiatowo – Karwia
Tym razem mieliśmy dość spory wybór na cel naszej wędrówki. W zależności od sił, chęci i pogody braliśmy pod uwagę trzy, niemal równo oddalone od siebie miejscowości – Białogórę (9km), Dębki (18km) i Karwię (27km). Warunki początkowo wydawały się znów świetne, aczkolwiek tym razem wiatr zmienił kierunek na wschodni dmuchając nam w twarz. Dodatkowym, nowym dla nas utrudnieniem był znacznie bardziej grząski grunt, podmywany przez falę i zmuszający nierzadko do ucieczek na głęboki, kopny piach. Pomimo tych niedogodności, robiąc sobie ponad półgodzinne przerwy na plażach obu mijanych kurortów dotarliśmy do Karwii, nieznaczne bijąc nasz rekord dziennego dystansu. Tym razem jednak z mocno zmęczonymi stopami, na których wsypujący się przez buty piach pozostawił liczne odciski i pęcherze. Sama Karwia, choć z ładną plażą i leśnym pasem wydmowym, okazała się stereotypowym bałtyckim koszmarkiem – jedna długa, wąska, dziurawa, brzydka i ciasna ulica, pełna zaparkowanych samochodów utrudniających przejście, wzdłuż której ciągnęły się odpustowe stragany, dmuchańce, kebaby i lody “włoskie” z automatu. No zdecydowanie nie nasz klimat 🙂 Trudy wędrówki wynagrodziliśmy sobie jednak całkiem niezłą kolacją w Złotej Rybce – raz jeszcze – paragonów grozy niezidentyfikowano 🙂 Kariwa to również pierwsze miejsce, w którym znalezienie miejsca na nasz mały namiot nie było tak oczywiste jak dotychczas. Po dotarciu na kemping Relaks, pani właścicielka mocno kręciła nosem robiąc nam wielką łaskę i podkreślając jak tu trudno znaleźć poletko na nasz mały namiot, choć widzieliśmy sporo wolnej przestrzeni…

Kutry na plaży w Dębkach
Karwia!
Karwia cd. …
27.5 km

Dzień 6. Karwia – Chłapowo
Po całkiem jeszcze pogodnym, choć mocno wietrznym, poranku, gdy tylko weszliśmy na plażę wiedzieliśmy już, że ten dzień nie będzie najprzyjemniejszym dniem wędrówki. Silny wiatr w twarz, potężne fale podmywające plażę, całkowite zachmurzenie i przelotne opady w połączeniu z obolałymi stopami dały dość jasny sygnał aby potraktować ten dzień nieco mniej ambitnie. Niemal cała dzisiejsza droga pozbawiona była przyjemnie twardego, ubitego i wilgotnego gruntu, a wszelkie próby rezygnacji z brnięcia w głębokim, luźnym piachu i podejścia bliżej brzegu kończyły się na ciągłym odskakiwaniu od coraz to dalej sięgających fal. Do pozytywów z kolei, możemy z pewnością zaliczyć zameldowanie się na najbardziej na północ wysuniętym punkcie Polski w Jastrzębiej Górze oraz możliwość podziwiania po drodze kitesurferów śmigających na wysoko piętrzących się falach. Później już tylko krótki odcinek betonowym chodnikiem przy pozbawionym plaży przylądku Rozewie, kilka kilometrów plażą do Chłapowa, w którym zaplanowaliśmy kolejny nocleg i wspięcie się stromymi schodami na majestatyczny klif, z którego rozpościerał się piękny widok . Jak się okazało, na wybranym przez nas kempingu Horyzont wymagana była rezerwacja, szczęśliwie udało się jednak znaleźć jedno z ostatnich miejsc na sąsiednim polu Lazurowym. Oba te miejsca znaczącą różniły się charakterem od dotychczas odwiedzanych przez nas kempingów – były to profesjonalne i duże przedsiębiorstwa, zatrudniające liczny personel, a sam teren ze szczegółowo wydzielonymi parcelami zaklasyfikowanymi do różnych kategorii cenowych, na których jak pod linijkę stały zaparkowane kampery i przyczepy, miał bogatą i pieczołowicie sprzątaną infrastrukturę. Była kuchnia – z palnikami, lodówką i czajnikami, WiFi (obowiązkowo płatne), czyściutkie sanitariaty, boisko do siatkówki oraz ławy i stoły. Charakter miejsca miał również odzwierciedlenie w cenie – zapłaciliśmy 78 zł, czyli dwukrotnie więcej od naszej dotychczasowej średniej. Po zakwaterowaniu wybraliśmy się na spacer po okolicy, która z racji bezpośredniego sąsiedztwa z Władysławowem miała też mocno komercyjny charakter. W przeciwieństwie do Karwii jednak, oprócz typowego kurortowego kiczu można było też spotkać tu foodtrucki, lody rzemieślnicze czy kawę speciality. Naszą kolację tym razem stanowiła selekcja ryb wędzonych – śledzie, łosoś, halibut oraz maślana – pyszności!

Karwia
Jastrzębia Góra, 54o50’N
Rozewie
Klif w Chłapowie
Chłapowo
Rybki 🙂
15.5 km

Dzień 7. Chłapowo – Chałupy
Sobotę zaczęliśmy standardowo od rzutu okiem w niebo oraz na prognozę pogody – zapowiada się piękny, słoneczny dzień! Nieco bardziej rozczarował nas rezultat obdzwonienia wszystkich kempingów na półwyspie helskim w okolicach Chałup i Kuźnicy – okazało się, że żadne z tego typu miejsc od co najmniej kilku lat nie przyjmuje namiotów… Przestrzeni na półwyspie jest niewiele, a bardziej uzasadnione ekonomicznie dla kempingów jest wynajmowanie wytyczonych miejsc z góry na kilka dni przyczepom i kamperom, bądź oferowanie klientom (głównie surferom) własnych stacjonarnych domków/przyczep. Najbliższe pole, na którym być może byśmy znaleźli nocleg było w Jastarni lub nawet Juracie… Jeszcze jeden rzut oka na prognozę pogody – jutro znów ma lać, a pojutrze z powrotem słońce. Popatrzyliśmy na siebie, a Paulina wypaliła: “To śpimy na plaży! Kiedy jak nie dzisiaj?!”. Faktycznie, po krótkiej dyskusji stwierdziliśmy, że nocleg w śpiworach na plaży w okolicach Chałup to najlepsze rozwiązanie, mając w perspektywie najcieplejszą i spokojną jak dotąd noc.
Wędrówkę rozpoczęliśmy od przedzierania się przez zasieki z parawanów na plaży w popularnym Władku… choć była dopiero 9-ta wybrzeże było już w większości zaanektowane przez gromady wczasowiczów, nie brakowało też brzuchatych wąsaczy rozkoszujących się bukietem kolejnego Żubra o poranku. To również Władysławowo wygrało w naszym osobistym rankingu na parawanową zagrodę roku – takiego metrażu nie powstydziłby się niejeden warszawski “mikroapartament” (zdjęcie poniżej) 🙂
Znów w promieniach słońca, cały ten dzień potraktowaliśmy mocno odpoczynkowo, polegując sobie po drodze na helskich plażach, kąpiąc się w morzu i popijając piwko. Po leniwie pokonywanych 12 kilometrach doszliśmy do centrum Chałup, gdzie mogliśmy podpatrywać dominującą tu społeczność surferską, a wieczór spędzić w pizzerii Stara Szkoła przy umilających nam czas dźwiękach gitary akustycznej i ukulele. Nocleg na plaży okazał się strzałem w dziesiątkę – usypianie we dwoje pod cudownie rozgwieżdżonym niebem przy akompaniamencie szumu fal było niezwykle romantycznym doświadczeniem… 🙂

Poranek na plaży we “Władku”
Parawanowa “zagroda” roku 😉
Plażing w Chałupach
12.5 km

Dzień 8. Chałupy – Jurata
To był bardzo wczesny poranek. Magiczny poranek. Gdy obudziliśmy się o 4:30, naszym oczom ukazał się przepiękny widok – niemal całe niebo spowite chmurami i nad samą linią wody, czerwona niczym płonąca lawa łuna nad mającym wzejść za kilka chwil słońcem. Sam wschód był zresztą równie widowiskowym spektaklem. Mając świadomość nadciągającego deszczu sprawnie spakowaliśmy śpiwory i ruszyliśmy w kierunku Juraty. Po paru minutach na twarzach poczuliśmy pierwsze krople. Mżawka szybko zamieniła się w bardziej solidny opad, w którym musieliśmy iść, mijając Kuźnicę, (a także napotkane na brzegu ciało martwej foki :(… ) aż do Jastarni, do której dotarliśmy około 9-tej. Zeszliśmy wówczas z plaży kierując się do centrum w poszukiwaniu oferty śniadaniowej. Wylądowaliśmy w Stacji Jastarnia – nowoczesnej knajpce o “miastowym” charakterze, zjedliśmy dobre śniadanie, zza chmur wyszło słońce, miło dogrzewając nas i susząc już całą drogę do Juraty, którą obraliśmy sobie za cel dzisiejszego marszu. Dla tych co nie byli, jest to z pewnością miejscowość wyróżniająca się nad polskim wybrzeżem swoją elegancją i szykiem. Dominują drogie apartamentowce i hotele, próżno szukać tu bieda-pensjonatów o popularnych nazwach typu “Villa Dajana”, nie problem również zjeść tu sushi czy podziwiać podjeżdżające pod Hotel Bryza Bentleye. Zatem jeśli jechać do Juraty to albo grubo, albo wcale… albo do jedynego w pobliżu centrum kempingu – Sosnowa Jurata, na którym i my rozstawiliśmy nasz namiot. Stosunkowo wysoka cena (bodajże 70zł) zupełnie nie miała odzwierciedlenia jednak w jakości oferowanych usług… Możemy zdecydowanie stwierdzić, że było to nasze najgorsze miejsce noclegowe. O ile fakt, że nie było wydzielonej przestrzeni na domki, przyczepy i namioty możemy zrozumieć i każdy rozbijał się jak chciał to ogólny brud, niesprzątane sanitariaty, w których już od godziny 15-tej nie było ciepłej wody i totalnie usyfiona “kuchnia” już mogłyby być otoczone większą troską. Być może źle trafiliśmy, ale atmosfera i towarzystwo też nie przypadło nam do gustu. Trochę głośnej, imprezowej młodzieży, sporo turystów zza wschodniej granicy puszczających rosyjskojęzyczny odpowiednik disco-polo, widzieliśmy też caravaning “na bogato” z kilkudziesięciu-calowym telewizorem rozstawionym w zewnętrznym namiocie ogrodowym przed przyczepą 🙂 A, i był to jedyny kemping , w którym nie widzieliśmy ani jednego pozostawionego w toalecie ładującego się telefonu (co było normą na dotychczasowych polach namiotowych). Podsumowując, zaryzykowalibyśmy stwierdzenie, że to miejsce w dużej mierze do klienteli nieco przypadkowej, aspirującej i bardzo chcącej być w Juracie nie wydając na to majątku, niekoniecznie obytej z niepisanymi kempingowymi zasadami, których doświadczaliśmy dotychczas.

Wschód słońca, 5:10
Martwa foka 🙁
“Typowa Jurata”
Molo w Juracie
20.6 km

Dzień 9. Jurata – Hel
Ostatni dzień marszruty – na celowniku Hel! Od pierwszego dnia naszej wędrówki zadawaliśmy sobie pytanie jak wielu jest takich szaleńców jak my, którzy zamiast leżeć plackiem na piasku pocą się i mokną na przemian żeby przemierzyć pieszo nieco dłuższy odcinek polskiego pięknego wybrzeża. Dzień w dzień wypatrywaliśmy bratnich duszy objuczonych plecakami, i nic. Nikogo. Ani jednej osoby. Aż do dziś, kiedy to mniej więcej w połowie drogi między Juratą a Helem spotkaliśmy się z idącą z naprzeciwka grupką kilku nastoletnich młodzieńców pod dowództwem opiekuna – seniora, na oko około 60-tki, z rozwianym, długim, siwiejącym włosem, ogorzałą twarzą i płóciennym plecakiem na stalowym stelażu. Zagadnąwszy oczywiście pierwszych nam podobnych, okazało się, że wędrują aż spod granicy z Rosją również do Ustki, z której my wyruszyliśmy, rozbijając się w mijanych po drodze lasach i plażach na dziko. Co więcej, ów lider wycieczki podzielił się z nami wzruszającym wyznaniem, że przemierza tę trasę po raz drugi, równo po 35 latach 🙂 Było to wspaniałe i inspirujące spotkanie, a jeżeli jakimkolwiek cudem ktokolwiek z tej ekipy to czyta, gorąco pozdrawiamy i gratulujemy!
To był ciepły, pogodny i spokojny dzień, z tylko jednym przelotnym i lekkim deszczem. Do Helu oddalonego od Juraty o 15 kilometrów dotarliśmy całkiem sprawnie, Pospacerowaliśmy trochę po mieście i udaliśmy się na kolację do naszego wielokrotnie już sprawdzonej, marynarskiej knajpy Kapitan Morgan. Usiedliśmy przy stoliku obok licznej i nie wylewającej za kołnierz ekipy, składającej się z trzech pokoleń biesiadników, a jak się i później okazało marynarzy. Zamówiliśmy turbota i dorsza, a jeden z naszych sąsiadów spontanicznie chwycił za gitarę i resztę tego ostatniego wieczora spędziliśmy sącząc kolejne piwka i z uśmiechami od ucha do ucha bujając się w rytm szantów i piosenek turystycznych 🙂 Nie martwiliśmy się tego dnia o warunki na kempingu, gdyż zapowiadała się ciepła i bezpieczna noc i z góry zaplanowaliśmy, że wędrówkę zwieńczymy ostatnim noclegiem, noclegiem na plaży.
Koniec!
A nie, jeszcze jedno – 10 sierpnia powitaliśmy odświeżającą kąpielą w morzu o 6 rano 🙂

Wyruszamy z Juraty na ostatni odcinek
Efekt optyczny zielonego koloru morza
Hel yeah, mamy to! 😀
Koniec!
Cypel helski
15.2 km

Leave a Reply

Your email address will not be published.